niedziela, 10 czerwca 2012

Manuel Göttsching - Die Mulde


 W 2005 roku Manuel podarował melomanom kolejną perełkę ze swojego studia. Chociaż główna zawartość "Die Mulde" jak i kończąca ją suita "HP Litte Cry" nie zaskakuje niczym nadzwyczaj nowatorskim, to słucha się tego doskonale. Muzyk bazuje na tworzeniu odpowiedniego klimatu przy pomocy dość dziwnych,chwilami może nawet topornych dźwięków. Te celowe działania skutkują efektami zaskakująco pozytywnymi dla ucha i organizmu słuchacza. Göttsching - twórca doskonałych relaksacji, wręcz transowych seansów, hipnotyzuje długimi strumieniami monotonnych, zapętlonych akustycznych form. Idealna pozycja do słuchania tej muzyki to leżenie na wznak z zamkniętymi oczami, lub w ciemności. Taka konsumpcja sączącej się leniwie ze słuchawek kompozycji, przypomina odrealnioną podróż w innym wymiarze. Odcina niepotrzebne zmysły i uruchamia wyobraźnię. Obrazy jakie wywoła muzyka z "Die Mulde", w każdym przypadku mogą być inne, zależy to od indywidualnych predyspozycji odbiorcy i jego wrażliwości. Dla mnie jest dość intymnym przeżyciem. Niemniej, jestem pewien że uniwersalność emocji proponowana przez Manuela, jest do zaakceptowania przez więcej niż tylko wąską grupę zwolenników jego dokonań. Takie słuchanie kojarzy mi się z czytaniem wciągających książek.  Szkoda tylko, że ta pasjonująca muzyka mająca swoje spełnienie w część Zerfluss, w końcu cichnie... Wspomniany  na początku deser "Litte Cry" bardzo się różni od pierwszych 40 minut płyty. Niektórzy nawet uważają że jest niepotrzebny. Ale po jakimś czasie i ta muzyka, luźne gitarowe wtręty, może przypaść do gustu.  Tym bardziej że jest dziełem znakomitego instrumentalisty, który jak mało kto udowadnia swoją sprawność i subtelność.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz